- słoniotaxi w indiach
- kawałek okienka z ażurku marmurowego
- sciana z luster, a kiedys była z kamieni szalchetnych...
- sciana z lusterek
- waza ze srebra, do wożenia wody z Gangesu
czy jestem Finem?
To już ostatni dzień w Indiach. Jesteśmy w Jaipurze. Jemy śniadanko, a nasz kelner jakiś dziwny jest… Pyta czy jestem Finem… Odpowiadam mu ze jestem Polakiem.. A po chwili ten znowu swoje, czy jestem Finem… Co on się tak na tego Fina uparł? …
I jeszcze nie dość że uparty to jeszcze jest leniwy, bo nie chce sprzątnąć zastawy… Pewnie nie lubi Polaków- domyślam się ….
I zgadłem! –Postanowiłem go wziąć fortelem, bo kiedy kolejny raz zapytał :
Are You Finish? -
przyznałem: Yes, I’m Finish!!!!
- pomogło, bo ten miłośnik Skandynawów sprzątnął mój stolik…
Potem pojechaliśmy do Fortu Amber. Rezydencja, a zarazem forteca jakiegoś maharadży o niemożliwym do wymówienia nazwisku. Ale i tak na pewno go zapamiętamy jako Faceta Który O Odchudzaniu Niewiele Wiedział… Gostek ważył ponad
Nietrudno mi sobie tego gościa wyobrazić, chyba przypomina słonia, a tego to nie muszę sobie właściwie wyobrażać, bo oto mamy takim zwierzęciem na ten fort wyjechać… U stóp wzgórza, na którym jest ta forteca znajduje się przystanek słonio-taxi -podwyższenie gdzie się wsiada na słonie. Taka rampa załadowcza. Słoń podchodzi, włazi się na niego i jaaaazda. Znaczy to inni robią jaaaazda, bo kolejka do słoni tak jak nie przymierzając właśnie po słoninę w stanie wojennym. A nawet gorsza, bo z dzieckiem na ręku bez kolejki nie wpuszczają, chociaż Walenty już się przygotowywał aby mnie jako przysposobionego przedstawić i na ręce zabrać
. Koniec końców jedziemy jeepami. Oczywiście pakujemy się jak śledzie. Siedzę ściśnięty w szoferce willysa pomiędzy jedną z koleżanek (no, nie żebym narzekał), a kościstym indyjskim kierowcą (o, to powód mojego niezadowolenia) . Ale opłacało się mieć łokieć chudzielca pod żebrem, bo to na szczycie czekał nas wspaniały kawał precyzyjnej architektury… Precyzyjne rzeźby w kamieniu i to co zostało po szlachetnych kamieniach… Bo kamienie szlachetne które zdobiły ściany zostały już dawno wydłubane i rozgrabione, a teraz miejsce po nich zostało wypełnione kawałkami lusterek. Nawet nie sposób sobie wyobrazić tych ścian w klejnotach, skoro w zwykłych lusterkach i tak robią przeogromne wrażenie…
Nie mniejsze wrażenie robią dzbanki na wodę. Nie są to zwykłe dzbanki. Nawet nie dzbany. Lepiej nazwijmy to dzbaniszcza…. Bo tutejszy maharadża miał bzika religijnego i jako czysta uznawał jedynie wodę z Gangesu (Hmmm, trochę się do dziś zmieniło) i jak jechał do Londynu na przejażdżkę to obstalował sobie 2 srebrne dzbanki półtora raza większe ode mnie i po napełnieniu ich gangesianką pojechał w podróż. Stoją one do dziś na dziedzińcu, wypolerowane do połysku i służą jako krzywe zwierciadła do przeglądania się…
I to już w praktyce koniec zwiedzania Indii, wracamy do Delhi. Chwilę grozy przeżywam, gdy nagle w czasie jazdy w naszym autokarze odzywa się dzwonek, i dzwoni nieprzerwanie sygnalizując awarię jakiegoś mechanizmu. Jestem przerażony, bo wydaje mi się, że to sygnalizacja niedomknięcia luku bagażowego, a moja walizka leży przecież z samego kraju… Przewodnik widząc moją przerażoną minę zapytowuje kierowcę o powód alarmu i uspokaja mnie, że to tylko niedostatek płynu hamulcowego, ale to nic groźnego, bo bez hamulców też można jechać…